Do tego trzeba dwojga!
W całym wątku związanym z przerywaniem ciąży, ale również z macierzyństwem i posiadaniem dzieci jako takich, bardzo często feministki stawiają sprawę zero-jedynkowo, rezerwując pełen zakres decyzyjności w sprawie ewentualnej aborcji czy samego zajścia w ciążę kobietom.
Na tej kanwie osnuto nawet jedno z bardziej nośnych haseł współczesnego feminizmu – „Mój brzuch, moja sprawa”, które systematycznie trafia na transparenty w czasie marszów równości czy pochodów z okazji 8 marca.
Hasło to ma oczywiście silnie lewicowe podłoże i tak naprawdę.
dyskryminuje mężczyzn.
Jeśli bowiem panom odmawia się prawa głosu w materii, która dotyczy bezpośrednio ich samych, to ciężko mówić tutaj o jakiejkolwiek równości tudzież braku dyskryminacji.
Fakty są takie, że do zajścia w ciążę potrzeba dwojga – kobiety oraz mężczyzny, którzy świadomie decydują się na współżycie.
Konsekwencją takiego działania jest ciąża i decyzja o jej przyszłości nie może należeć wyłącznie do kobiety, choć feministki często chciałyby inaczej.